@mkm Cała przyjemność po naszej stronie! :-)
@xtd, @koala, @wieczor i pozostali - poruszyliście tak dużo kwestii, że każdej chyba będę musiał poświęcić czas osobno. Niech będzie - jedziemy za tem po kolei!
Głośniej, głośniej!
Bolączki dźwiękowe na demoparties to - niestety - temat przewijający się nader często, choć, jak mówi przysłowie, diabeł tkwi w szczegółach. Z moich doświadczeń wyniesionych z obecności na różnych demoparties w ciągu ostatnich 18 lat, mogę powiedzieć z całą pewnością, że nigdy nie jest idealnie. Ba! Idealnie nie jest nawet na komercyjnych imprezach, gdzie zachodzi uzasadnione podejrzenie, że powinno być dobrze; żeby daleko nie szukać, przywołam chociażby tegoroczny Tauron Festival w Katowicach, na który wybrałem się dla raptem jednego koncertu (Snarky Puppy), a z którego wyszedłem po 20 minutach od rozpoczęcia - nie byłem w stanie czerpać z niego żadnej przyjemności w momencie, gdy realizator dźwięku postanowił, że Nord Stage będzie brzmiał mniej więcej tak samo głośno, jak wszystkie pozostałe instrumenty i wokale razem wzięte. A mówimy tutaj o sytuacji, gdzie - chociażby ze względu na budżet imprezy - wydawałoby się, że oczekiwania względem pozytywnych wrażeń w tej kwestii postawić można było dość wysoko.
Ze zrozumiałych względów (choćby właśnie budżetowych, o czym napomknął XTD), trudno oczekiwać, aby na imprezach organizowanych tzw. sumptem własnym - było lepiej. Problemy akustyczno-brzmieniowe dotykają nawet tak dużych imprez jak Revision czy Evoke, gdzie budżet idzie w dziesiątki tysięcy euro, ekipy organizacyjne - w setkę osób, a sprawami takimi jak dźwięk czy video zajmują się często-gęsto po prostu dedykowani specjaliści z zewnątrz, najnormalniej w świecie na potrzeby tych imprez zatrudniani i opłacani. Jak nietrudno się domyśleć, na Riverwashu, jak i wielu innych demoparties nie ma to miejsca. Nawet gdy ma - to nawet i wtedy akustykowi zdarza się ustawić equalizer w pozycji słynnego uśmiechu dyskoteki.
Na RK/LE uszy gwałcił nadmiernie wyeksponowany bas i sopran; na Riverwashu - dokuczał niedostateczny poziom głośności. Nie jest jednak moim celem (absolutnie!) odpowiedź w stylu "a u was biją Murzynów!", więc skupię się może na RW.
Radio Ga-Ga
Chciałbym najpierw rozseparować dwie kwestie: niedostatecznego poziomu głośności i zasady "wszyscy równo".
Odnośnie tej drugiej dyskutować właściwie nie zamierzam: jest to powszechnie stosowana na zachodnich demoparties praktyka (przynajmniej tych, na których byłem i/lub gdy miałem możliwość rozmowy z organizatorami odnośnie spraw dotyczących udźwiękowienia), która ma na celu właśnie wyeliminowanie konieczności pracy realizatorskiej w trakcie trwania compo. Można by spytać: no właśnie, ale dlaczego, przecież radiowcy wiedzą lepiej. Odpowiem z doświadczenia (moja była dziewczyna jest realizatorką radiową, miałem okazję więc pooglądać jak to wygląda z tamtejszej perspektywy, gdyż często gościłem u niej w studio): otóż dlatego, że w radiu jest na to czas. I dedykowana osoba, która zajmuje się właśnie tym: realizacją. Rzecz w tym, że nie jesteśmy w radiowym studio, gdzie realizator dostaje precyzyjną informację o tym, co będzie grane odpowiednio wcześniej, a dostarczone utwory są praktycznie zawsze poddane profesjonalnemu masteringowi; jesteśmy w sytuacji, gdzie w ciągu jednej doby otrzymuje się np. 36 utworów, z których każdy trwa praktycznie równo 3 minuty, co daje jakieś 2h minimum czasu potrzebnego do samego ich (chociażby!) jednokrotnego (!) odsłuchania (!!) (o czymkolwiek innym nie mówiąc); utworów, które odtwarzane są z urządzeń, które często są starsze od nas samych i wymagają - żartobliwie rzecz ujmując - specjalnej troski ;). Dodajmy do tego kolejny fakt: muzyczne compos (chociaż będące moim oczkiem w głowie i najbliższe mojemu sercu :)) nie są (niestety, a może właśnie: na szczęście!), jedynymi, na których się w trakcie Riverwash skupiamy. A compos jako takie w ogóle nie są jedynymi wydarzeniami, które dzieją się na demoparty, i którym musimy poświęcić czas. (Dochodzą do tego czasem nawet tak prozaiczne rzeczy, jak zbieranie plastikowych kubków, butelek i petów na terenie party place, aby uczestnicy nie brodzili w śmieciach; a nawet - o zgrozo - kilka godzin snu na dobę! :D). Tak więc uwagę o "pilnowaniu miksera" pozwolę sobie puścić mimo uszu, a kończąc już temat normalizacji wyjaśnić szybko: nie jest to rozwiązanie idealne. Ale z powodów wymienionych (jak i niewymienionych) powyżej, jest to rozwiązanie bardzo dobre. Jego brak dotkliwie odczuli uczestnicy Riverwash 2015, co, nawiasem mówiąc, byłem w stanie dopiero usłyszeć wyraźnie oglądając nagrania wideo z ub. roku, kiedy to rozstrzał głośności pomiędzy produkcją z Commodore 64 a np. z Atari ST był diametralny i pretensje autorów produkcji z C64, że było potwornie głośno, były dla mnie dużym zaskoczeniem. Sprawdziłem. Było. I niestety z poziomu sterówki (party odbywało się w innym lokalu) nie było tego praktycznie słychać. W tym roku ten problem udało się nam szczęśliwie rozwiązać.
Wrócę zatem do kwestii pierwszej, z którą nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się zgodzić: podczas Chip Music i Tracked Music rzeczywiście, mogłem otworzyć hebel kilka decybeli więcej. Nie zrobiłem tego jednak ze względów, o których już pisałem: pomny doświadczeń z ubiegłego roku i mając na uwadze charakterystykę estradówek (która nie była, jak to XTD ująłeś, "teoretyczna", tylko faktyczna), wolałem z dwojga złego pomruki i utyskiwania publiczności niż autorów. Od tych ostatnich nie usłyszałem jak do tej pory żadnych uwag krytycznych w kwestii jakości brzmienia (z wyjątkiem Twoich). Ale kurz po party dopiero opadł, więc zapewne jeszcze takie się pojawią; zobaczymy.
Jak to było z tą głośnością?
Otóż - być może Was ta informacja zaskoczy, ale: ustawienia poziomów na mikserze:
1) przy pustej sali w czwartek, tj. kiedy dobieraliśmy parametry
2) w trakcie nocnej premiery utworów XTD
3) w trakcie całego Chip Music compo i prawie całego* Tracked Music compo
Były dokładnie takie same. I stałe. Dlaczego więc w przypadkach 1) i 2) brzmiało to dobrze, a w 3) gorzej? Cóż, wpływ miały dwa czynniki:
- duża liczba ludzi na sali (wyraźnie większe tłumienie dźwięku)
- duża liczba ludzi na sali, którzy najwyraźniej przyszli sobie pogadać, a nie posłuchać.
Tak, wiem, WIEM. Wszyscy to wiemy. Na party "techno jest za cicho" (zawsze) ;), ludzie nie widzą się wiele miesięcy bądź lat - więc gadają. A jak popiją (albo nawet jak nie popiją - wystarczy, że są mną albo Borysem ;) ), to gadają głośno.
Rzecz w tym, że zwiększanie poziomu głośności z zestawu stereo w takiej sytuacji przynosi najczęściej efekt pubu: muzyka leci głośniej - więc i uczestnicy dyskusji robią się coraz głośniejsi, aż w końcu zaczynają do siebie krzyczeć (efekt tymczasowego "stępienia" słuchu, zwłaszcza w zakresie niskich częstotliwości zna prawdopodobnie każdy scenowy i niescenowy muzyk, któremu zdarzyło się pracować nad utworem z ustawionym poziomem głośności, który normalnie ustawia się, gdy muzyki się słucha, a nie ją np. miksuje).
Wyjścia są oczywiście dwa: tupnąć nogą i powiedzieć: liberum veto, albo, no cóż, podkręcić gałeczkę.
Stosowanie metody nr 2 najczęściej kończy się efektem pubu i utwory - zwłaszcza takie, w przypadku których twórcy z samej natury rzeczy (chiptunes!) nie mają możliwości zrealizowania dobrej jakości miksu, korekcji pasm, kompresji etc. - brzmią po prostu źle.
Stosowanie metody nr 1 (jak widać) kończy się tym, od czego zacząłem: Głośniej, głośniej. Ergo: i tak źle, i tak nie dobrze.
Psychiatra powiedziałby: schizofrenia. Ja mówię: Demoscena! :D
* - c.d.n. (o zmianie poziomów w trakcie, wild/crazy compos, utworze Micha i tajemniczym nieobecnym pliku .bat - już wkrótce w następnym odcinku ;-))