(...)
Tak było w latach 90., a później niestety zamiast lepiej stawało się gorzej, coraz gorzej dla biznesu. Myślę tu o powstającej i stale rozrastającej się, bez szans na zakończenie tego procesu, machinie biurokratycznej, gdzie procedura czy tak zwana poprawność polityczna, stają się ważniejsza niż człowiek. Nawet w PRL wręcz niewyobrażalne były sytuacje, z jakimi zetknąłem się w minionym roku. Przypomnę, że obecnie jestem jednocześnie przedsiębiorcą i rolnikiem, który na 100 ha prowadzi uprawy zbóż, siana i trawy potrzebnych do hodowli owiec, na której to z kolei bazuje nasz podstawowy biznes, czyli produkcja sera owczego o unikalnej jakości. Tego, co spotkało branże rolnicze w ostatnich miesiącach, nie doświadczyłem nawet w czasach realnego socjalizmu.
Rozumiem, że mówimy o tzw. piątce dla zwierząt?
Owszem. Nie chcę tu wchodzić w dyskusję na temat haseł, towarzyszących temu projektowi. Spójrzmy nań z punktu widzenia rolnika, w konkretnej sytuacji roku 2020, kiedy każda produkcja, w tym rolnicza, ma ogromne problemy związane z obostrzeniami. W tak trudnym okresie, podczas bezprecedensowego kryzysu, rząd postanawia likwidować kilka branż, które są dochodowe, w których pracują setki tysięcy ludzi. Przypomnę tylko, że całkiem niedawno, w związku z pojawieniem się problemu w postaci epidemii afrykańskiego pomoru świń, który notabene do dziś nie został rozwiązany, władze namawiały rolników na wycofanie się z produkcji wieprzowiny i przebranżowienie. W mojej okolicy weterynarze nie zalecają hodować świń nawet na własne potrzeby, normy, które umożliwiałyby taką produkcję, są niezwykle wyśrubowane, co skłania hodowców do przebranżowienia się, nierzadko ogromnym wysiłkiem finansowym, nie tylko swoim, ale i całych rodzin, gdyż przy obowiązujących wymogach UE jest to olbrzymia inwestycja. W momencie, kiedy ci ludzie znaleźli sobie nową niszę rynkową w postaci hodowli drobiu czy bydła pod kątem eksportu mięsa do krajów Bliskiego Wschodu i dokonali inwestycji, nagle pojawia się projekt, by i te branże zlikwidować.
Według deklaracji autorów projektu chodziło o zwiększenie dobrostanu zwierząt hodowlanych…
Te deklarowane korzyści dla zwierząt są czysto iluzoryczne. Skoro istnieje popyt na tego rodzaju drób to, jeśli Polska wycofa się z rynku, nasze miejsce zajmie Rosja, Białoruś czy inny kraj, gdzie standardy hodowli są znacznie gorsze. Powołam się tu na własny przykład. Hodowcy niemieccy, od których kupiłem owce zarodowe, odwiedzili moje gospodarstwo, by zobaczyć warunki, w jakich one bytują. Na koniec wizyty szef grupy powiedział, że żadna z owiec hodowanych w Niemczech nie ma tak dobrych warunków. Wprost nie mógł uwierzyć, że w Polsce tak wysoki dobrostan zwierząt można uzyskać. Standardy w Polsce są nieporównywalnie wyższe niż w innych krajach, również unijnych. Jeśli ktoś myśli, że przeniesienie produkcji będzie służyło dobrostanowi zwierząt, to znaczy, że nie ma kontaktu z rzeczywistością, a swe koncepcje chce realizować kosztem obywateli, kosztem wielu segmentów rynku, nie tylko samych hodowców. Przecież ktoś musi wyprodukować klatki czy pasze, a to znowu daje zapotrzebowanie na produkcję roślinną, do tego dochodzą ubojnie czy firmy spedycyjne, które dostarczają mięso i produkty mięsne na Bliski Wschód.
Z tego, co pamiętam, zastrzeżenia sektora rolno-spożywczego wzbudzały też inne zapisy we wspomnianym projekcie…
Weźmy pod uwagę chociażby próbę przyznania aktywistom organizacji ekologicznych prawa do wstępu na teren gospodarstwa. Przypomnę, że w zgodzie z dostępną wiedzą, weterynarz zaleca z uwagi na możliwość zainfekowania stada niedopuszczanie do zwierząt osób z zewnątrz. Szczególnie takich, które miały kontakt ze zwierzętami poza tym stadem. Równocześnie proponuje się dopuszczenie, by grupa aktywistów miała praktycznie wolny dostęp do moich owiec. Przecież dotychczasowe zasady wprowadzono z uwagi na dobrostan zwierząt i bezpieczeństwo weterynaryjne. Nie należy też zapominać o możliwości wyrządzenia szkód przez nieuczciwą konkurencję pod płaszczykiem aktywistów. Władze muszą sobie zdawać sprawę z tego wszystkiego, a mimo to zaproponowały rozwiązanie, które może zwiększyć transmisję chorób zakaźnych w hodowlach. Takiej ignorancji wobec przedsiębiorców dawno nie było.
Nie kwestionując Pańskich racji odnośnie do tego konkretnego projektu, warto podkreślić, że nieprzemyślane nakładanie na przedsiębiorców kolejnych, często nieracjonalnych obowiązków ma miejsce nie tylko w Polsce…
Praktycznie w całej Unii Europejskiej postępuje proces systematycznego utrudniania życia osobom, które cokolwiek wytwarzają, a dzieje się tak wskutek kolejnych decyzji biurokratycznych. Przyrost regulacji jest niewyobrażalny, widzę to na przykładzie własnej działalności. Praktycznie co roku pojawiają się kolejne obowiązki sprawozdawcze, których wypełnianie spoczywa na przedsiębiorcy, z czym wiąże się olbrzymie zaangażowanie samych przedsiębiorców, jak i osób przez nich zatrudnionych. Wiele z tych raportów obejmuje informacje całkowicie bezużyteczne, których nikt by nie gromadził, gdyby nie było to obowiązkiem nałożonym z mocy prawa. Co gorsza, złożenie większości z tych sprawozdań skutkuje naliczeniem opłat, które sprytnie nie są kwalifikowane jako podatki, choć w istocie nimi są. Dzięki temu rząd może się chwalić, że w Polsce są niskie podatki tymczasem, gdyby podsumować wszystkie te opłaty, to by się okazało, że efektywne opodatkowanie jest znacznie wyższe. Dodatkowo wysokość owych danin jest często z roku na rok waloryzowana, co oznacza ich permanentny wzrost. Bywa i tak, że z tego samego tytułu trzeba odprowadzić opłatę na konta dwóch różnych urzędów, np. jedna z opłat związanych z ochroną środowiska wnoszona jest do urzędu wojewódzkiego a inna do Wód Polskich.